Archiwum kategorii: Bieg

IV bieg „z Biegiem Natury”

20140202001
Zdjęcie Piotr Krawczuk

Choroba przetrzebiła mocno szeregi Iron Insane i dziś na starcie IV biegu z cyklu Grand Prix zBiegiemNatury stanęło tylko czworo reprezentantów naszej drużyny: Jarek, Gęsty, Krzysiek i – jak wisienka na torcie – Renata. Warunki do biegania były nie najlepsze, jak to zwykle bywa o tej porze roku. Po opadach deszczu zrobiło się bardzo ślisko i momentami trudno było utrzymać się na nogach. W dzisiejszych zawodach wystartowało 186 zawodników. Wśród nich Marcin uplasował się na 83 miejscu (38) z czasem netto 00:26:16, Jarek był 90 (40) z czasem 00:26:43, Renata zajęła 144 pozycję (10) z czasem 00:30:59, a Krzysiek był 146 z czasem 00:31:21. Mamy nadzieję, że na kolejnym starcie, już za tydzień pojawimy się w komplecie 😀

Grand Prix Szczecina Run Expert bieg 4

20140119001
zdjęcie: Jarek Dulny

Nie do końca byliśmy przekonani co do celowości naszego udziału w IV biegu z cyklu Grand Prix Szczecin Run Expert 19 stycznia 2014r. Dzień wcześniej zorganizowaliśmy sobie grupowe wybieganie na 17km trasie, zwanej pieszczotliwie Killerem i wiodącej przez malownicze, pokryte grubą warstwą błota „górki” Puszczy Bukowej. Kto tego nie przebiegł choć raz w życiu, ten nie ma pojęcia o czym piszę. Ja na tym poprzestałam, ale Jarek, Basia i Sandra w niedzielę raniutko pływają na basenie Floating Arena, a potem zaliczają jeszcze siłownię. Mimo tego, wieczorkiem po Killerze Jarkowi wpadło do głowy, żeby sprawdzić, jak się będzie biegło po tak wyczerpującym treningu. No cóż, wiadomo: jak oni jadą to i ja. Jasne, że bez żadnych oczekiwań – w końcu umówmy się, Killer w nogach w moim wieku, hello! Tak więc tym razem na starcie stanęło nas troje: Jarek, Sandra i ja – miłośnicy mocnych wrażeń… Tak, tak, dobrze widzicie, I JA! Nie tylko dojechałam, zapłaciłam, ale też nie zgubiłam się na rozgrzewce, bo zgodnie ze złożoną sobie miesiąc wcześniej obietnicą biegałam po prostej w tą i z powrotem…). Poza klasyfikacją pobiegły też zmagająca się ciągle jeszcze z kontuzją Basia i Ola, która wraca do biegania po miesięcznej przerwie spowodowanej chorobą. Sandra i Jarek osiągnęli oczywiście słabsze czasy niż wcześniej, no ale po takim morderczym treningu i tak mają powód do zadowolenia (w końcu ich celem jest triathlon). Ja natomiast, poprawiłam swój czas o sekundę (mimo Killera w nogach!). Rewelacyjnie pobiegła nasza Ola, która pobiła swój rekord na 5km o 6 minut!!! Szkoda, że organizatorzy podają tylko czas brutto, bo przy startujących ponad 200 biegaczach (tym razem 228) ci którzy startują z końca stawki mają już na dzień dobry stratę parunastu, jak nie więcej sekund. W cyklu zBiegiemNatury podają oba czasy i to jest sprawiedliwe. Ostatecznie oficjalne wyniki wyglądają następująco: Sandra – 139/8; 00:25:30 Jarek – 147/49; 00:25:43 Ewa – 200/1; 00:30:40 To moje pierwsze miejsce wynika stąd, że tym razem sklasyfikowano mnie w kat. K60 (w której tym razem byłam jedna), a nie jak dotąd w kat. K50+. W tej byłabym 4 na 9 startujących. Tak więc, jak zwykle nasz występ należy zaliczyć do udanych, a kto nie był nich żałuje, ha! (E.)

III bieg „z Biegiem Natury”

20140112001
Zdjęcie Piotr Krawczuk

III bieg z cyklu zBiegiem Natury odbył się w znacznie lepszych warunkach niż poprzedni. Temperatura dodatnia i nic nie leciało z nieba, więc było mniej ślisko. Wśród 200 zawodników, którzy stanęli do biegu znalazło się 7 zawodników Iron Insane: Sandra, Renata, Basia, Ewa, Gęsty vel Marcin, Jarek i Krzysiek. Marek dziś reprezentował nas w biegu WOŚP Policz się z cukrzycą. Jak to już jest w zwyczaju, nie wszyscy byli w wymarzonej formie: Basia dalej z kontuzją (musiała biec asekuracyjnie), Jarek i Sandra z zakwasami po siłowni, na której przeszarżowali, a Ewa i Krzysiek przeszarżowali w biegu, biegnąc cały dystans w 5 strefie, co zemściło się na finiszu. Mimo to z występu jesteśmy zadowoleni.

II bieg „z Biegiem Natury”

20131208001
Zdjęcie Piotr Krawczuk

II bieg z cyklu Z biegiem natury już za nami. 8.12.2013 stanęliśmy na starcie przy Jeziorze Szmaragdowym w siódemkę, bo po dłuższej przerwie pojawili się Paizertowie – Renata i Krzysiek. Ciągle jeszcze brakuje Marty, Marka i Danusi, którym albo stan zdrowia albo obowiązki zawodowe nie pozwalają chwilowo na starty. Przy okazji pozwolę sobie zauważyć, że tym razem udało mi się nie zgubić (rozgrzewkę biegałam po prostej i ani na milimetr nie zboczyłam z trasy). Myślę, że należą mi się pochwały za wyjątkową subordynację Puszczyki spisały się doskonale przygotowując trasę po wizycie Ksawerego. Szkoda tylko, że przy okazji nie posypali piaskiem oblodzonych ścieżek… Bo pokonać tę trasę najeżoną wściekłymi górkami z długimi, miejscami ostrymi podbiegami i takimiż zbiegami wcale nie było łatwo. Mimo to w komplecie zameldowaliśmy się na mecie nie bacząc na to, że nie wszyscy są akurat w dyspozycji (Basia i Jarek z infekcją i podwyższoną temperaturą). A oto oficjalne wyniki: Gęsty – 24:50 (50 w Open i 22 w kat. wiekowej; Sandra – 27:05 (88/5); Jaruś – 27:55 (100/45); Krzysiek – 29:30 (114/39); Renata – 30:20 (122/8); Basia – 33:14 (145/12); Ewa – 34:51 (152/3). Całemu zespołowi należą się duże brawa, że podołał trudom niezwykle wymagającej trasy, a Basi szczególnie gratulujemy, że udało jej się dotrwać i pozostałe objawy infekcji ujawnić dopiero w domu… Żegnamy się ze Szmaragdowym aż do stycznia. Może pogoda będzie łaskawsza, bo nie sądzę, że górki się spłaszczą, niestety… (Ewa)

3 etap GP Szczecina 2013/2014

20131201001
Zdjęcie: Foto Jackowski

III bieg GP Szczecin Run Expert na zawsze już zostanie w mojej pamięci. Dość sceptycznie podchodziłam do tego startu, ponieważ nigdy dotąd (czyli w ciągu roku) nie startowaliśmy tydzień po tygodniu. Ostatecznie jednak swój udział zgłosiło pięcioro z nas: Basia, Sandra, Jaruś, Gęsty, no i ja. Rano przed startem okazało się, że po andrzejkowych harcach Gęsty nie weźmie udziału, więc ostatecznie na godzinę przed startem zameldowaliśmy się na miejscu w czwórkę. Załatwiliśmy wszystkie formalności, przywdzialiśmy kupione specjalnie na tę okazję mikołajowe czapeczki i można było zacząć rozgrzewkę. Wyruszyłam jako pierwsza pamiętając, że potrzebuję nieco więcej czasu, aby osiągnąć pożądaną wartość tętna. Pamiętałam nawet o tym, żeby włączyć zegarek, aby w domu spokojnie wszystko sobie przeanalizować. Wbrew obawom nie biegło mi się nawet źle, tętno ładnie rosło, więc sobie pobiegłam dalej niż zwykle i po 10 minutach zawróciłam. W pewnym momencie spotkałam Basię, która dość szybko mnie wyprzedziła (wiadomo, ciągle jeszcze młodość!). Ludzi biegających w lewo, prawo i z powrotem było sporo i zauważyłam dziewczynę, która z asfaltowej drogi odbiła nieco w prawo. Pomyślałam sobie, że to dobry pomysł – trzeba oszczędzać nie najmłodsze już stawy – i pobiegłam za nią. Po 10 minutach zdziwiłam się, że zamiast startu widzę tabliczkę wyznaczającą 4km i przyśpieszyłam myśląc, że został mi jeszcze kilometr. Droga była ładnie oznaczona taśmami, ale po kolejnych 8 minutach znów zobaczyłam znajomą już tabliczkę. Zgłupiałam zupełnie, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się wreszcie, że zabłądziłam i że w żaden sposób nie dotrę już na linię startu we właściwym czasie. Faktycznie, po chwili usłyszałam wystrzał startera i zaczęłam gorączkowo szukać drogi powrotnej, aby zameldować się na miejscu, zanim skończy się bieg. Zatrzymałam się wreszcie, żeby zdjąć chip i nr startowy i z pomocą spacerowiczów dotarłam na miejsce tuż przed pierwszym zawodnikiem kończącym bieg. Tu muszę dodać, że w pewnym momencie widziałam nawet biegnących zawodników i ogarnęła mnie pokusa, aby do nich dołączyć, ale po pierwsze to nie w moim stylu, a po drugie nie miałabym już sił, żeby próbować się ścigać. Bezcenne za to były miny organizatorów, kiedy oddawałam chip i numer zanim pojawił się pierwszy zawodnik. Gdy wyjaśniłam im co mi się przytrafiło, osłupiały chłopak, który oznaczał trasę wyjąkał: Ale nie ma takiej opcji, żeby tu zabłądzić! Ja panią nawet widziałem! Potwierdziłam, że ja go też widziałam i wyjaśniłam, że owszem, taka opcja jest, jeśli się jest mną. Reasumując, kicha i obciach… po drodze zgubiłam mikołajową czapeczkę… Pozostali na szczęście nie zabłądzili i dotarli na metę w kolejności: Jaruś – 36 w swojej kategorii z czasem 00:24:31, Sandra – 10 z czasem 00:25:34 i Basia – 7 z czasem 00:28:20. I to by było na tyle.
Ewa

II Grand Prix Szczecin Run Expert

20131124001
zdjęcie: Jarek Dulny

II bieg z cyklu Grand Prix Szczecin Run Expert za nami, Tym razem reprezentowali nas: Sandra, Ewa, Marcin vel Gęsty i Jaruś, który zdecydował się w ostatniej chwili, bo jest zagorzałym fanem ekstremalnych sytuacji i uwielbia dokonywać niemożliwego. Tym razem stanął na starcie biegu po rozłożonych na 3 dni siłowych testach rowerowych, z których ostatni zaliczył 2 godziny przed biegiem. Na starcie stanęło 251 zawodników, wśród których tym razem zabrakło Rudej, która rozsądnie, po testach pauzowała. Obyło się bez niespodzianek i bieg rozpoczął się bez przeszkód. Pogoda nie była najlepsza – siąpił deszcz i wiał przejmujący wiatr. Na trasie nie było źle, pomijając błoto i kałuże na jednym odcinku. Nasze panie pobiegły na maksa bijąc swoje rekordy życiowe. A oto rezultaty: Marcin – 0:22:16 (35 w kat. wiekowej), Jarek – 0:23:53 (46 w kat. wiekowej), Sandra – 0:23:52 (12 w kat. wiekowej) i Ewa – 0:30:41 (10 w kat. wiekowej). Za tydzień kolejny bieg cyklu i może tym razem nasza drużyna wystąpi w szerszym składzie.

I Bieg „z Biegiem Natury”

20131110001
Zdjęcie Piotr Krawczuk

I tak pierwszy etap nowego cyklu Z Biegiem Natury już za nami. Na starcie nie mogło, naturalnie, zabraknąć ekipy Iron Insane. Tym razem nasza reprezentacja pojawiła się w składzie: Basia, Sandra, Ewa, Gęsty i Jaruś. W biegu wzięło udział 179 zawodników i wśród nich nasi spisali się całkiem nieźle. Gęsty był 65 w open i 29 w swojej kategorii z czasem 00:25:44, Jaruś odpowiednio 89 i 41 z czasem 00:27:09, Sandra 104 i 6 z czasem 00:28:19, Basia 142 i 11 z czasem 00:33:18 i Ewa 156 i 4 z czasem 00:34:23. Trzeba tu dodać, że Basia biegła z kontuzją, więc należą się jej szczególne wyrazy uznania za to, że nie dała się górkom wokół jeziora Szmaragdowego. Trasa, którą mieliśmy do pokonania z pewnością nie należy do łatwych (liczne długie podbiegi, bardzo śliskie miejscami podłoże, mokre liście pod którymi zdradziecko kryją się kamienie i wystające korzenie drzew), ale jest bardzo malownicza i dająca więcej satysfakcji z racji pokonania jej. Że nie było łatwo świadczyły na trasie całe rzesze „górkowych chodziarzy” (tak na własny użytek nazwałam zawodników, którzy na wzniesienia nie wbiegają, a wchodzą i później zbiegają. Chodziarze, zresztą trafiają się na każdej trasie, ale w mniejszej ilości i nie „stadami” jak to miało miejsce tutaj. Chwilami utrudniali pokonanie górki innym, bo trzeba ich było slalomem wymijać. No, ale cóż, każdy radził sobie tak jak potrafił w danym momencie. I tak wszystkim należą się gratulacje, że dali radę, nikt nie odpadł i obyło się bez wypadków.
Do zobaczenia na II etapie 8 grudnia!
E.(wa)

35. Ogólnopolski Charytatywny Bieg Uliczny „Ćwierćmaraton Policki”

20131026001
Autor zdjęcia nieznany.

Po raz drugi siadam do pisania o biegu polickim gdyż za pierwszym razem po napisaniu całości skasowałem niechcący i tak się wk… zdenerwowałem, że przestałem pisać.
Więc do rzeczy:
W dniu 26.10.2013r. o godz. 11.00 miał odbyć się
35 OGÓLNOPOLSKI CHARYTATYWNY BIEG ULICZNY „ĆWIERĆMARATON POLICKI”
W związku z powyższym w wyznaczonym dniu o godz. 9.00 wyjechałem autobusem linii 109 do Polic. Na miejsce przyjechałem ok 9.45 tj. sporo przed czasem. I bardzo dobrze ponieważ godzinę szukałem startu a trzech różnych ludzi wskazywało mi inne miejsce (zresztą za każdym razem źle). Kurcze łatwiej w Nadii pokoju znaleźć gumkę myszkę niż start biegu w Policach.
Po dokonaniu formalności związanych z uczestnictwem stanąłem dzielnie na linii startu i grzecznie czekałem do 11.10 kiedy to usłyszałem strzał. Miałem zamiar zacząć grzecznie 5:15 na kilometr, ale gdzie tam, tłum porwał mnie i pooooniósł jak stado mustangów. Pierwszy kilometr zrobiłem więc poniżej 4:30 choć wiedziałem że zemści się to później, ale wolałem potem osłabnąć niż zostać stratowany na śmierć.
Dopiero na drugim kilometrze zwolniłem i zacząłem biec w swoim tempie niestety okazało się że w współzawodnicy to nadludzie i po 3 kilometrze mało kto był za mną. Niezrażony jednak postanowiłem nie dać się podpuścić i wlokłem się powoli. Po 5-6 kilometrach stwierdziłem, że to jednak ludzie gdyż zacząłem nawet sporo z nich wyprzedzać. Pod koniec 8 kilometra wyprzedziłem nawet młodzieńca w stroju klubu Husaria i tym się ucieszyłem gdyż wiadomo, ze rugbiści to twardziele 😉 . Koniec końcom dobiegłem 125 na przeszło 200 startujących. Co ciekawsze tylko 182 osoby zostały sklasyfikowane.
Ostateczne wyniki:
miejsce 125, nr 323, ŁADZIAK Marek 1970 Szczecin czas 0:53,25
kat. mężczyzn miejsce 108, kat. M40 miejsce 17.
Nie zrobiłem co prawda czasu poniżej 50 min ale to jak zwykle nie moja wina Emotikon :P.

38. Bieg Transgraniczny Gryfino – Gartz

20131003001
Zdjęcie: Jarek Dulny

3.10.2013 wszyscy czynni zawodnicy Iron Insane, za wyjątkiem Danusi, wzięli udział w 38 Biegu Transgranicznym, prowadzącym z Gryfina do Gartz. Dla nas był to drugi, po majowym, start w Biegu Transgranicznym, więc każdy miał jakieś plany z nim związane. Zarazem był to ostatni poważny start w tym sezonie, i pierwszy w nowiutkich klubowych koszulkach. Te koszulki, zaprojektowane przez zaprzyjaźnionego zdolniachę, spędzały nam sen z powiek, bo nie mieliśmy pojęcia, jak naprawdę będą wyglądały i czy w ogóle dotrą do nas na czas. No i okazało się, że obawy były słuszne, bo odbierane były w ostatniej chwili na dworcu od konduktora w wieczór poprzedzający zawody. Okazało się, że pomimo podanych dokładnych wymiarów wszystkie są o parę numerów za duże (co zostało uwiecznione na zdjęciach) i w dodatku mają pomieszane napisy. Mimo tego postanowiliśmy założyć je na ten ostatni bieg, aby podkreślić przynależność klubową. Gryfino przywitało nas przejmującym zimnem. Start był przy samej Odrze, więc dodatkowo musieliśmy się zmagać z przejmującym wiatrem. Niektóre nasze zawodniczki postanowiły wykorzystać niezwykłe rozmiary koszulek i ubrały się na cebulkę: koszulka z pakietu startowego, na to bluza od dresu, a na to dopiero koszulka klubowa. Tuż przed biegiem, po rozgrzewce bluzy dresowe zostały zdjęte i koszulki prezentowały się w całej okazałości. Bieg rozpoczął się znienacka, bo o minutę za wcześnie. Tu chcę wspomnieć, że sporym mankamentem jest to, że start liczony jest od momentu wystrzału startera, a nie od momentu przekroczenia linii startu. Przy startujących blisko 400 osobach wszyscy, którzy są z tyłu mają już w momencie rozpoczęcia biegu gorszy czas niż w rzeczywistości, a liczą się tu często sekundy, a nawet setne ich części. Trasa nie była trudna. Było parę niewielkich wzniesień (my akurat lubimy górki) i biegło się naprawdę dobrze, choć część z nas „czuła w nogach” trudy maratonu i półmaratonu Puszczy Goleniowskej, w którym wzięliśmy udział zaledwie 5 dni wcześniej. Wszyscy poprawiliśmy swoje wyniki w stosunku do biegu majowego, a Gęsty zdobył nawet srebrny medal! Jarek żartował, że Gęsty pewno zdobyłby złoty medal (czyli znalazłby się w pierwszej 50-ce), gdyby nogi nie plątały mu się w fałdach ogromnej, przypominającej sukienkę koszulki. Zaskoczeniem okazała się końcówka naprawdę łagodnej trasy, a mianowicie atakująca nas znienacka za ostatnim zakrętem stroma i kamienista górka, którą trzeba było pokonać (a nie było łatwo), aby wejść na ostatnią prostą prowadzącą do mety. Dla naszej drużyny start okazał się udany, bo oprócz miejsca w pierwszej setce Gęstego wywalczyliśmy II miejsce w kat. K16 (debiutująca Sandra) i III miejsce w K60 (Ewa). Ilustracją dla tej relacji niech będą piękne zdjęcia zamieszczone dzięki uprzejmości Foto Dulny (w galerii). Teraz nadszedł już czas na zasłużony odpoczynek po pracowitym pierwszym sezonie naszej małej, ale pełnej zapału i uporu drużyny, Po nim bierzemy się ostro do roboty, aby kolejny sezon okazał się jeszcze lepszy…

Maraton Puszczy Goleniowskiej Kliniska Wielkie

20130928001
zdjęcie: Jarek Dulny

I tak I Maraton Puszczy Goleniowskiej mamy już za sobą. Powoli opadają pierwsze emocje i można spróbować pokusić się o kilka słów podsumowania. Dla naszej drużyny był to niesłychanie ważny start, ponieważ pierwszy raz członek Iron Insane miał się zmierzyć z magicznym dystansem 42 km, a kolejne dwie osoby miały za zadanie zaliczyć swój pierwszy półmaraton. Nie wszyscy mogli wziąć udział w tym biegu, ponieważ limit uczestników był niewielki – tylko 150 osób – i kiedy dowiedzieliśmy się o biegu, był już właściwie wyczerpany. Udało się nam tam dostać tylko dlatego, że Jarek po Półmaratonie Gryfa wygrał voucher na ten właśnie bieg. Początkowo wcale nie zamierzał brać w nim udziału i zamierzał go komuś odstąpić, jednak „złośliwe” uśmieszki i komentarze reszty ekipy sprawiły, że zmienił zdanie. Kiedy tylko zdecydował się na start, Basia skontaktowała się z organizatorami i wyżebrała miejsce dla siebie, a równocześnie to samo zrobili Krzysiek i Renata. Dla mnie i Sandry miejsca już nie było, ale wpisano nas na listę rezerwową. Później, ale niestety zbyt późno zapisał się Marcin. Początkowo o biciu jakichkolwiek rekordów życiowych nie było mowy, ale kiedy zaczęto poddawać w wątpliwość Jarka możliwości, natychmiast obudził się w nim Sorokowy duch buntu i przekory, że o zawziętości już nie wspomnę. Dzień przed biegiem okazało się, że nie mamy jak dojechać do Klinisk, bo przed 8 rano nie ma żadnego pociągu, a musieliśmy się stawić w biurze zawodów po odbiór pakietów startowych do 8.30. Ratunkiem okazał się Krzysiek ze swoim samochodem, który postanowił się poświęcić i obrócić 2 razy. Niestety okazało się, że takie rozwiązanie nie przypadło do gustu samochodowi, który drugi kurs robił z prędkością 50 km/h, a na odcinkach z ograniczeniem prędkości rozpędzał się złośliwie prawie do 60 km/h. Modląc się i podlizując obrzydliwie kapryśnemu pojazdowi doczłapaliśmy się w końcu do Klinisk. Dzięki złośliwości pojazdu nie mieliśmy zupełnie czasu na denerwowanie się biegiem, czy też przygotowanie jakiejś taktyki. Wiadomo było tylko, że jak na każdej nowej trasie, będziemy startować bezpiecznie z końca stawki. Marcin, który jak wspomniałam nie dostał się na listę startową, postanowił towarzyszyć nam, a właściwie Jarkowi na rowerze. Serdecznie przywitani przez organizatorów, których poznaliśmy kilka tygodni wcześniej na zorganizowanym przez nich treningu, wysłuchaliśmy odśpiewanego pięknie przez dzieci hymnu biegu i na dany znak ruszyliśmy do biegu. No i właściwie od tej chwili każdy z uczestników biegu powinien zdać relację ze swoich przeżyć osobno. Ja mogę powiedzieć tylko od siebie, że stając na starcie nie byłam pewna na jakim dystansie pobiegnę. Uznałam, że decyzję podejmę na trasie, kiedy już poznam własne możliwości, bo wprawdzie na treningach zbliżyłam się do dystansu półmaratonu, ale jednak go nie pokonałam. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, bo organizacja biegu był wspaniała, a trasa przygotowana wyśmienicie i wyposażona we wszystko o czym biegacz może tylko zamarzyć. Na każdym kroku było widać troskę i dbałość o każdy szczegół ze strony Anety i Darka, którzy sami będąc maratończykami doskonale wiedzą, czego zazwyczaj zawodnikom na trasie i poza nią brakuje. Tak więc na tak przygotowanej trasie i w bajkowej wręcz scenerii grzechem byłoby nie pobiec półmaratonu! No bo jeśli nie tu i teraz, to niby kiedy i gdzie? W swoim więc imieniu mogę tylko powiedzieć, że biegło mi się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Wpływ na to miało także moje nastawienie: wiedziałam, że biegnę tylko po to aby ukończyć bieg, nic ponadto nie muszę. Nie muszę walczyć z rywalami na trasie, nie muszę walczyć z czasem. Nic, pełny luz, tylko dobiec. Naturalnie ten luz też miał swoje konsekwencje, bo na idealnie oznakowanej trasie udało mi się skręcić o dobre 500 m za wcześnie. Na szczęście biegnący za mną zawodnik zachował się sportowo i krzyknął, że zakręt jest dalej, więc zawróciłam na trasę. Jak widać pełnia szczęścia ogłupia mnie ze szczętem… A po biegu były gratulacje i serdeczne uściski ze strony organizatorów, pyszna grochówa, gorąca herbata, kiełbaski, które można było sobie upiec nad ogniskiem, a do tego zupa borowikowa przygotowywana na miejscu podczas pokazu z uzbieranych w czasie towarzyszącego biegowi grzybobrania. Wszystko to było okraszone występami bardzo przejętych dzieci. Reasumując: wyjątkowa impreza w wyjątkowym miejscu, przygotowana przez wyjątkowych ludzi dla bez wątpienia nie mniej wyjątkowych zawodników i zawodniczek. Cudnie było, do zobaczenia za rok! (mam nadzieję, że znów jak tym razem spotkam na trasie stado saren…)
Ewa