W piątym biegu z cyklu „z Biegiem Natury” Iron Insane był reprezentowany przez Ewę, Basię, Sandrę, Jarka i Marcina.
Wyniki:
Marcin Jastrzemski – 38 (85) 25:00
Jarek Soroka – 45 (108) 26:11
Sandra Rydzyńska – 5 (117) 26:44
Ewa Soroka – 7 (165) 32:40
Basia Dziegińska – 14 (176) 34:08
Bukowy Kross Górski im. Jerzego Kortza 2013/2014 – Bieg V
Grand Prix Szczecina Run Expert – bieg 5
IV bieg „z Biegiem Natury”
Choroba przetrzebiła mocno szeregi Iron Insane i dziś na starcie IV biegu z cyklu Grand Prix zBiegiemNatury stanęło tylko czworo reprezentantów naszej drużyny: Jarek, Gęsty, Krzysiek i – jak wisienka na torcie – Renata. Warunki do biegania były nie najlepsze, jak to zwykle bywa o tej porze roku. Po opadach deszczu zrobiło się bardzo ślisko i momentami trudno było utrzymać się na nogach. W dzisiejszych zawodach wystartowało 186 zawodników. Wśród nich Marcin uplasował się na 83 miejscu (38) z czasem netto 00:26:16, Jarek był 90 (40) z czasem 00:26:43, Renata zajęła 144 pozycję (10) z czasem 00:30:59, a Krzysiek był 146 z czasem 00:31:21. Mamy nadzieję, że na kolejnym starcie, już za tydzień pojawimy się w komplecie 😀
Grand Prix Szczecina Run Expert bieg 4
Nie do końca byliśmy przekonani co do celowości naszego udziału w IV biegu z cyklu Grand Prix Szczecin Run Expert 19 stycznia 2014r. Dzień wcześniej zorganizowaliśmy sobie grupowe wybieganie na 17km trasie, zwanej pieszczotliwie Killerem i wiodącej przez malownicze, pokryte grubą warstwą błota „górki” Puszczy Bukowej. Kto tego nie przebiegł choć raz w życiu, ten nie ma pojęcia o czym piszę. Ja na tym poprzestałam, ale Jarek, Basia i Sandra w niedzielę raniutko pływają na basenie Floating Arena, a potem zaliczają jeszcze siłownię. Mimo tego, wieczorkiem po Killerze Jarkowi wpadło do głowy, żeby sprawdzić, jak się będzie biegło po tak wyczerpującym treningu. No cóż, wiadomo: jak oni jadą to i ja. Jasne, że bez żadnych oczekiwań – w końcu umówmy się, Killer w nogach w moim wieku, hello! Tak więc tym razem na starcie stanęło nas troje: Jarek, Sandra i ja – miłośnicy mocnych wrażeń… Tak, tak, dobrze widzicie, I JA! Nie tylko dojechałam, zapłaciłam, ale też nie zgubiłam się na rozgrzewce, bo zgodnie ze złożoną sobie miesiąc wcześniej obietnicą biegałam po prostej w tą i z powrotem…). Poza klasyfikacją pobiegły też zmagająca się ciągle jeszcze z kontuzją Basia i Ola, która wraca do biegania po miesięcznej przerwie spowodowanej chorobą. Sandra i Jarek osiągnęli oczywiście słabsze czasy niż wcześniej, no ale po takim morderczym treningu i tak mają powód do zadowolenia (w końcu ich celem jest triathlon). Ja natomiast, poprawiłam swój czas o sekundę (mimo Killera w nogach!). Rewelacyjnie pobiegła nasza Ola, która pobiła swój rekord na 5km o 6 minut!!! Szkoda, że organizatorzy podają tylko czas brutto, bo przy startujących ponad 200 biegaczach (tym razem 228) ci którzy startują z końca stawki mają już na dzień dobry stratę parunastu, jak nie więcej sekund. W cyklu zBiegiemNatury podają oba czasy i to jest sprawiedliwe. Ostatecznie oficjalne wyniki wyglądają następująco: Sandra – 139/8; 00:25:30 Jarek – 147/49; 00:25:43 Ewa – 200/1; 00:30:40 To moje pierwsze miejsce wynika stąd, że tym razem sklasyfikowano mnie w kat. K60 (w której tym razem byłam jedna), a nie jak dotąd w kat. K50+. W tej byłabym 4 na 9 startujących. Tak więc, jak zwykle nasz występ należy zaliczyć do udanych, a kto nie był nich żałuje, ha! (E.)
III bieg „z Biegiem Natury”
III bieg z cyklu zBiegiem Natury odbył się w znacznie lepszych warunkach niż poprzedni. Temperatura dodatnia i nic nie leciało z nieba, więc było mniej ślisko. Wśród 200 zawodników, którzy stanęli do biegu znalazło się 7 zawodników Iron Insane: Sandra, Renata, Basia, Ewa, Gęsty vel Marcin, Jarek i Krzysiek. Marek dziś reprezentował nas w biegu WOŚP Policz się z cukrzycą. Jak to już jest w zwyczaju, nie wszyscy byli w wymarzonej formie: Basia dalej z kontuzją (musiała biec asekuracyjnie), Jarek i Sandra z zakwasami po siłowni, na której przeszarżowali, a Ewa i Krzysiek przeszarżowali w biegu, biegnąc cały dystans w 5 strefie, co zemściło się na finiszu. Mimo to z występu jesteśmy zadowoleni.
II bieg „z Biegiem Natury”
II bieg z cyklu Z biegiem natury już za nami. 8.12.2013 stanęliśmy na starcie przy Jeziorze Szmaragdowym w siódemkę, bo po dłuższej przerwie pojawili się Paizertowie – Renata i Krzysiek. Ciągle jeszcze brakuje Marty, Marka i Danusi, którym albo stan zdrowia albo obowiązki zawodowe nie pozwalają chwilowo na starty. Przy okazji pozwolę sobie zauważyć, że tym razem udało mi się nie zgubić (rozgrzewkę biegałam po prostej i ani na milimetr nie zboczyłam z trasy). Myślę, że należą mi się pochwały za wyjątkową subordynację Puszczyki spisały się doskonale przygotowując trasę po wizycie Ksawerego. Szkoda tylko, że przy okazji nie posypali piaskiem oblodzonych ścieżek… Bo pokonać tę trasę najeżoną wściekłymi górkami z długimi, miejscami ostrymi podbiegami i takimiż zbiegami wcale nie było łatwo. Mimo to w komplecie zameldowaliśmy się na mecie nie bacząc na to, że nie wszyscy są akurat w dyspozycji (Basia i Jarek z infekcją i podwyższoną temperaturą). A oto oficjalne wyniki: Gęsty – 24:50 (50 w Open i 22 w kat. wiekowej; Sandra – 27:05 (88/5); Jaruś – 27:55 (100/45); Krzysiek – 29:30 (114/39); Renata – 30:20 (122/8); Basia – 33:14 (145/12); Ewa – 34:51 (152/3). Całemu zespołowi należą się duże brawa, że podołał trudom niezwykle wymagającej trasy, a Basi szczególnie gratulujemy, że udało jej się dotrwać i pozostałe objawy infekcji ujawnić dopiero w domu… Żegnamy się ze Szmaragdowym aż do stycznia. Może pogoda będzie łaskawsza, bo nie sądzę, że górki się spłaszczą, niestety… (Ewa)
3 etap GP Szczecina 2013/2014
III bieg GP Szczecin Run Expert na zawsze już zostanie w mojej pamięci. Dość sceptycznie podchodziłam do tego startu, ponieważ nigdy dotąd (czyli w ciągu roku) nie startowaliśmy tydzień po tygodniu. Ostatecznie jednak swój udział zgłosiło pięcioro z nas: Basia, Sandra, Jaruś, Gęsty, no i ja. Rano przed startem okazało się, że po andrzejkowych harcach Gęsty nie weźmie udziału, więc ostatecznie na godzinę przed startem zameldowaliśmy się na miejscu w czwórkę. Załatwiliśmy wszystkie formalności, przywdzialiśmy kupione specjalnie na tę okazję mikołajowe czapeczki i można było zacząć rozgrzewkę. Wyruszyłam jako pierwsza pamiętając, że potrzebuję nieco więcej czasu, aby osiągnąć pożądaną wartość tętna. Pamiętałam nawet o tym, żeby włączyć zegarek, aby w domu spokojnie wszystko sobie przeanalizować. Wbrew obawom nie biegło mi się nawet źle, tętno ładnie rosło, więc sobie pobiegłam dalej niż zwykle i po 10 minutach zawróciłam. W pewnym momencie spotkałam Basię, która dość szybko mnie wyprzedziła (wiadomo, ciągle jeszcze młodość!). Ludzi biegających w lewo, prawo i z powrotem było sporo i zauważyłam dziewczynę, która z asfaltowej drogi odbiła nieco w prawo. Pomyślałam sobie, że to dobry pomysł – trzeba oszczędzać nie najmłodsze już stawy – i pobiegłam za nią. Po 10 minutach zdziwiłam się, że zamiast startu widzę tabliczkę wyznaczającą 4km i przyśpieszyłam myśląc, że został mi jeszcze kilometr. Droga była ładnie oznaczona taśmami, ale po kolejnych 8 minutach znów zobaczyłam znajomą już tabliczkę. Zgłupiałam zupełnie, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się wreszcie, że zabłądziłam i że w żaden sposób nie dotrę już na linię startu we właściwym czasie. Faktycznie, po chwili usłyszałam wystrzał startera i zaczęłam gorączkowo szukać drogi powrotnej, aby zameldować się na miejscu, zanim skończy się bieg. Zatrzymałam się wreszcie, żeby zdjąć chip i nr startowy i z pomocą spacerowiczów dotarłam na miejsce tuż przed pierwszym zawodnikiem kończącym bieg. Tu muszę dodać, że w pewnym momencie widziałam nawet biegnących zawodników i ogarnęła mnie pokusa, aby do nich dołączyć, ale po pierwsze to nie w moim stylu, a po drugie nie miałabym już sił, żeby próbować się ścigać. Bezcenne za to były miny organizatorów, kiedy oddawałam chip i numer zanim pojawił się pierwszy zawodnik. Gdy wyjaśniłam im co mi się przytrafiło, osłupiały chłopak, który oznaczał trasę wyjąkał: Ale nie ma takiej opcji, żeby tu zabłądzić! Ja panią nawet widziałem! Potwierdziłam, że ja go też widziałam i wyjaśniłam, że owszem, taka opcja jest, jeśli się jest mną. Reasumując, kicha i obciach… po drodze zgubiłam mikołajową czapeczkę… Pozostali na szczęście nie zabłądzili i dotarli na metę w kolejności: Jaruś – 36 w swojej kategorii z czasem 00:24:31, Sandra – 10 z czasem 00:25:34 i Basia – 7 z czasem 00:28:20. I to by było na tyle.
Ewa
II Grand Prix Szczecin Run Expert
II bieg z cyklu Grand Prix Szczecin Run Expert za nami, Tym razem reprezentowali nas: Sandra, Ewa, Marcin vel Gęsty i Jaruś, który zdecydował się w ostatniej chwili, bo jest zagorzałym fanem ekstremalnych sytuacji i uwielbia dokonywać niemożliwego. Tym razem stanął na starcie biegu po rozłożonych na 3 dni siłowych testach rowerowych, z których ostatni zaliczył 2 godziny przed biegiem. Na starcie stanęło 251 zawodników, wśród których tym razem zabrakło Rudej, która rozsądnie, po testach pauzowała. Obyło się bez niespodzianek i bieg rozpoczął się bez przeszkód. Pogoda nie była najlepsza – siąpił deszcz i wiał przejmujący wiatr. Na trasie nie było źle, pomijając błoto i kałuże na jednym odcinku. Nasze panie pobiegły na maksa bijąc swoje rekordy życiowe. A oto rezultaty: Marcin – 0:22:16 (35 w kat. wiekowej), Jarek – 0:23:53 (46 w kat. wiekowej), Sandra – 0:23:52 (12 w kat. wiekowej) i Ewa – 0:30:41 (10 w kat. wiekowej). Za tydzień kolejny bieg cyklu i może tym razem nasza drużyna wystąpi w szerszym składzie.
I Bieg „z Biegiem Natury”
I tak pierwszy etap nowego cyklu Z Biegiem Natury już za nami. Na starcie nie mogło, naturalnie, zabraknąć ekipy Iron Insane. Tym razem nasza reprezentacja pojawiła się w składzie: Basia, Sandra, Ewa, Gęsty i Jaruś. W biegu wzięło udział 179 zawodników i wśród nich nasi spisali się całkiem nieźle. Gęsty był 65 w open i 29 w swojej kategorii z czasem 00:25:44, Jaruś odpowiednio 89 i 41 z czasem 00:27:09, Sandra 104 i 6 z czasem 00:28:19, Basia 142 i 11 z czasem 00:33:18 i Ewa 156 i 4 z czasem 00:34:23. Trzeba tu dodać, że Basia biegła z kontuzją, więc należą się jej szczególne wyrazy uznania za to, że nie dała się górkom wokół jeziora Szmaragdowego. Trasa, którą mieliśmy do pokonania z pewnością nie należy do łatwych (liczne długie podbiegi, bardzo śliskie miejscami podłoże, mokre liście pod którymi zdradziecko kryją się kamienie i wystające korzenie drzew), ale jest bardzo malownicza i dająca więcej satysfakcji z racji pokonania jej. Że nie było łatwo świadczyły na trasie całe rzesze „górkowych chodziarzy” (tak na własny użytek nazwałam zawodników, którzy na wzniesienia nie wbiegają, a wchodzą i później zbiegają. Chodziarze, zresztą trafiają się na każdej trasie, ale w mniejszej ilości i nie „stadami” jak to miało miejsce tutaj. Chwilami utrudniali pokonanie górki innym, bo trzeba ich było slalomem wymijać. No, ale cóż, każdy radził sobie tak jak potrafił w danym momencie. I tak wszystkim należą się gratulacje, że dali radę, nikt nie odpadł i obyło się bez wypadków.
Do zobaczenia na II etapie 8 grudnia!
E.(wa)