Archiwum kategorii: Rower

Piekło Przytoku

20140413001
Autor zdjęcia nieznany

Sandra Rydzyńska – 5 miejsce i 2 w kat. w. z czasem 18:13 / 37:22 / 56:30 / 1:15:38
Barbara Dziegińska – 8 miejsce i 5 w kat. w. z czasem 20:26 / 42:09 / 1:05:28 / 1:28:09
Jarosław Soroka – 96 miejsce i 36 w kat. w. z czasem 18:14 / 35:54 / 54:41 / 1:14:18 / 1:34:16 / 1:54:43 / 2:16:50
Paizert Krzysztof – 90 miejsce i 34 w kat. w. z czasem 18:18 / 35:48 / 53:48 / 1:12:09 / 1:30:45 / 1:49:40 / 2:08:36

Uphill Race Śnieżka 2013

20130810101

W sobotę rano o 9.00 mieliśmy wyjechać ze Szczecina do Karpacza. Oczywiście zaczęliśmy podróż od małego kilkudziesięcio minutowego poślizgu. Sama trasa upłynęła dość spokojnie. Trwała około 7 godzin ale niestety mój kręgosłup lędźwiowy nie udźwignął tego ciężaru co skończyło się wieczorną porcją znieczulaczy (nie mylić z alkoholem). Pierwszego poważnego ataku depresji i zniechęcenia dostałem już w samochodzie, jak przez szybkę dojrzałem mojego przeciwnika (Śnieżkę). Na żadnym zdjęciu nie wyglądała na tak wielką. Po zakwaterowaniu w ośrodku wypoczynkowym „Irena”, bardzo fajnym tak przy okazji, polecam wszystkim, ruszyliśmy z Baśką i Krzysiem odebrać naszą wyprawkę na zawody. (Koszulka świetna, ale oczywiście za mała). Na trasie tej zobaczyłem jak wygląda średnie nachylenie terenu. Od ośrodka do stadionu był kilometr i 110m różnicy wysokości. Nie miałem siły wdrapać się z powrotem, wiec po drodze w ramach odpoczynku poczekaliśmy z Krzysiem pod kościołem aż Baśka odmówi swój paciorek i ruszyliśmy na poszukiwanie gofrów. Po gofrach dobiliśmy się ogromną ilością szaszłyka nieznanego pochodzenie (jakoś mało kotów tam mają). Od tego momentu ja i Basia zaczęliśmy narzekać na spore dolegliwości żołądkowo jelitowe 🙂 , które trwały do wtorku. Na następny dzień wstaliśmy o 6 by spokojnie zdążyć na stadion. Jakoś źle wyliczyłem bo zamiast jechać 30-40 minut zajęło nam to 2-3. Na samym stadionie z Krzysiem zostaliśmy sami bo nasza mistrzyni zaczęła swoją walkę o toi-toi’a. O 9.25 ruszyłem z Krzysiem na bieżnie w celu rozgrzania zardzewiałych kości. O 9.55 zrobiono nam pilotowany start. Niestety zanim dotrwałem do startu ostrego skończyły mi się siły. Początek trasy postanowiłem zrobić bardzo spokojnie, tempem typowo rekreacyjnym. Nie znałem trasy, stanu dróg ani realnego kąta nachylenia. Zdjęcia na bazie których oceniałem te dane i ustawiałem do niech trening wyglądały bardzo łagodnie w porównaniu do rzeczywistości. Po 30 minutach takiego relaksacyjnego tempa okazało się, że ono wcale nie jest relaksujące i na dodatek odezwały się po samochodowe bóle pleców, które zmusiły mnie do pierwszego krótkiego spaceru. Po ponownym wejściu na rower zdecydowanie obniżyłem intensywność wysiłku bo w obecnym tempie relaksacyjnym nie dojechałbym nigdzie. Niestety 2 dni przed wyjazdem miałem mały upadek na rowerku i jak byłem obolały to nie chciało mi się dokonać przeglądu technicznego. Numerek na manetce i przypisana do niego tylna zębatka nijak się miała do stanu faktycznego. Co zaowocowało spadnięciem łańcucha od strony koła i wkręceniem go między kasetę a szprychy. Opatrzność nade mną czuwała chyba bo udało mi się go nie zerwać. Po chwilowym mocowaniu i szarpaniu udało mi się dziada jakoś założyć. Niestety zatrzymało mnie na ostrym podjeździe i ponowne wgramolenie się na rower było nie lada wyczynem. Po kilku próbach udało się i ruszyłem moim tempem wyścigowym (od 4 do 5km/h) w stronę mety do której było jeszcze około 8km, a ja nie miałem już w ogóle siły jechać. Przełomem dla mnie było wdrapanie się do punktu żywieniowego, tam moja depresja przerodziła się w histerię. Dopiero w tym miejscu uświadomiłem sobie, że tak naprawdę to ja jeszcze nic nie przejechałem. I że dopiero tu zaczyna się prawdziwa trasa. Turyści byli strasznie upierdliwi, szli po najlepiej wyglądającej części bruku i zostawili mi takie coś co nawet już brukiem nazwać się nie da. Koło przednie klinowało się w przerwach między kamieniami co znacząco zwiększało opory. Prędkość okresowo potrafiła spaść nawet do 2km/h. Turyści szli szybciej niż ja jechałem 🙁 . Nastroje u konkurencji były takie same jak u mnie. Każdy miał już tego dosyć. No i wreszcie rozpoczął się upragniony odpoczynek w postaci jedno kilometrowego odcinka z górki tuż przed finiszem. Miłą odmianą była jazda 35km/h, osuszyłem trochę potu z twarzy na tym fragmencie. Niestety moje szczęście nie trwało długo, tuż przed ponownym podjazdem zgubiłem gps’a co zmusiło mnie do postoju i cofnięcia się na poszukiwania. Znalazłem go, zamocowałem i z wytraconą prędkością ruszyłem na ostatni najgorszy z możliwych etap morderczej walki o niespadnięcie z roweru. Ta wspinaczka długo będzie mi się jeszcze śniła. A ostatnie 2 zakręty to była prawdziwa katastrofa. Nie wiem czy ktoś opracował technologię by zmierzyć ten kąt nachylenia ale z mojej perspektywy wyglądało jak pionowa ściana. Na tych ostatnich 10 metrach zejść chciałem 4 razy. I zrobił bym to gdyby ci kibice i inni zawodnicy, no i oczywiście fotoreporterzy nie dopingowali tak zawzięcie. Dzięki nim tuż przed metą udało mi się przyspieszyć do 7km/h 🙂 . Na szczycie nastąpiła najwspanialsza chwila z całych zawodów. Ładna pani podeszła i założyła mi medal 🙂 Wtedy właśnie zaczęło do mnie docierać, że mi się udało. Wjechałem na najwyższy możliwy szczyt Sudetów 🙂 . Na szczycie szybko odnalazłam Krzysia który dotarł tam około 5 minut przede mną. Stanęliśmy na uboczu i ładowaliśmy się sporą ilością węglowodanów które zgubiliśmy po drodze. Niestety bardzo szybko zrobiło się strasznie zimno. gdzieś obok były nasze ciepłe ubrania, ale my gamonie nie potrafiliśmy ich odnaleźć. Chwała Baśce, że mocno od nas nie odstawała i po kolejnych 15 minutach wjechała na szczyt, by móc odebrać nasze ciuszki i zadbać byśmy się nie pochorowali. O godzinie 13 zaczęliśmy pilotowany zjazd ze Śnieżki. Był to najgorszy zjazd jaki kiedykolwiek przeżyłem. Ból rąk był niewyobrażalny. Cały czas trzeba było jechać na zaciśniętych hamulcach. Po prawej stronie była wielka przepaść(przypomnę, że dalej mam lęk wysokości). Turyści nie ułatwiali nam zjazdu i wybiegali pod koła. Cały zjazd trwał około godziny gdzie cały ciężar spoczywał na rękach. Dzięki uprzejmości Basi i Renaty na stadionie zjedliśmy obiecaną mi wcześniej pizzę. Ona oczywiście tuż przed musiała zaliczyć upragnionego toi-toi’a bo stwierdziła że na szczycie nie będzie płacić 3zl za tą przyjemność.
O 15 Baśka odebrała swoją nagrodę w postaci bonu na 50pln za 4 miejsce w swojej kategorii wiekowej. Z losowanymi nagrodami rzeczowymi szczęścia nie mieliśmy i nic nie wygraliśmy. Po powrocie do domu spiliśmy się tamtejszym piwem i poszliśmy spać.

Fotorelacja z wjazdu w galerii.

VIII Maraton MTB dookoła jeziora Miedwie

20130810001
Zdjęcie: Weronika Sęk

Nadszedł czas na relację z tego co się wydarzyło na moi pierwszym wyścigu rowerowym.
Stresik pojawił się w piątek po południu co zaowocowało grzebaniem przy rowerze. Tak kręciłem śrubkami, że przerzutki odmówiły posłuszeństwa. Koło 22 zrezygnowany stwierdziłem, że nigdzie nie jadę. I wtedy usłyszałem głos Jarka. Kto go zna wie o czym mówię 😉 . Dostałem olśnienia więc szybko Dr. Google i po 30 minutach przerzutki działały jak nigdy.
Sobota 10 sierpień pobudka koło 6. Stres jest, więc nie wyrobiłem się na pierwszy planowany pociąg. Pojechałem koło 8. Wysiadka w Miedwiecku i z resztą cyklistów z pociągu dojazd na zapisy do amfiteatru. No i się zaczęło: tłum rowerzystów, 30 minut stania w kolejce i nerwy, ale zdążyłem do 9 się zapisać. Pogoda piękna słoneczko i delikatny wiaterek. Niestety ilość chętnych spowodowała przesunięcie startu z godziny 9:30 na 10:50. Dwie godziny siedziałem, leżałem, chodziłem i myślałem nad radami Jarka i Baśki co do wyścigu i taktyki. Rzeczy przechowałem w punkcie Mariana Turowskiego za co wielkie DZIĘKI.
Godzina 11 i wyruszam na trasę jako ostatni w M3 pełen obaw ale i naładowany pozytywną atmosferą i adrenaliną. Pierwsze kilometry to zapoznanie się z węższymi oponami pożyczonymi od Jarka nawiasem mówiąc sprawdziły się. Chodź byłem pełen obaw bo już na początku widziałem wielu stojących na poboczu i wymieniających przebite dętki. No ale co tam, złapałem swoje tempo i przestałem o tym myśleć. Asfalt i powolne przesuwanie się do przodu zawodnik po zawodniku. Taktyka z Transgranicznego 🙂 . Niestety cały plan popsuła ilość wypitych płynów przed startem co zemściło się na 16 kilometrze – przymusowy postój, a potem nadrabianie tego co straciłem :-(.
Po asfalcie pojawił się mój „ulubiony” bruk a potem „cudowna” płyta JUMBO. Pierwszą kałużę zaliczyłem samym środkiem nie wiem co tam było ale smród tego czegoś przypominał szambo. Piaskowa górka pokonana na nóżkach z rowerem u boku i to jedyny raz kiedy zszedłem z roweru w trakcie wyścigu. Jechało się fajnie. Starałem się trzymać równe tempo. Zmęczenia jako takiego nie było, choć bruk i jumbo zrobiły swoje z plecami. Zbawieniem był już asfalt i punkty z wodą na trasie. Bufet świetny choć widziałem go tylko przejazdem. Ta sterta bananów wyglądała apetycznie. Przed wjazdem do lasu starałem się trzymać zawodnika przede mną – trochę mnie podciągnął. Niestety przed ostatnią kałużą zahamował aby przejechać bokiem. Ja również przyhamowałem i według rad Jarka przejechałem środkiem tego oczka wodnego niestety gdzieś w tym całym małym zamieszaniu prawa łydka odmówiła posłuszeństwa. Ale szczęśliwy i pełen zapału tuż przed metą postanowiłem jeszcze powalczyć o lepszy czas. Medal na mecie, brawa, znajome twarze i myśl „dałem radę wygrałem sam ze sobą” BEZCENNE!!!
No i tyle by było z samego wyścigu. Potem była przymusowa kąpiel w Miedwiu i zbite 4 litery tak to jest jak się nie patrzy pod nogi. Obiadek smaczny i postawił człowieka na nogi.
Niestety, ale wszystko się opóźniło o dobre 3 godziny. Wielu uczestników odpuściło sobie czekanie na losowanie nagród wśród zawodników. Wieczorem pojawiły się chmury i spadł deszcz. Nagrody były przednie, sponsorzy stanęli na wysokości zadania.
Zaczęła przerażać mnie myśl powrotu do domu na rowerze w deszczu i po ciemku. Szczęśliwie kuzynka z mężem odszukali mnie i po kolacji Czeron odwiózł mnie do domu. DZIĘKI WAM SERDECZNE.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku IRON INSANE weźmie udział w IX MTB DOOKOŁA MIEDWIA w pełnym składzie.
P.S. Ekipa Baśka, Jarek, Krzysiek wjechali na Śnieżkę GRATULACJE !!!

Miejsce 562; w kategori M3 – 190; czas: 2:13:00