Nocna Masakra

20151219306
Kiedyś przypadkiem natknąłem się na stronę „Nocnej Masakry” i wtedy ta impreza wydała mi się nierealna. Jest to ekstremalny rajd na orientację rozpoczynający się po zachodzie słońca trwający całą noc. Do wyboru są trasy rowerowe 100km lub 200km, oraz piesze 50km lub 100km, dla największych twardzieli jest wariant ekstremalny – pieszo 50km i 100km rowerem. Od czasu jak poczytałem sobie o tej imprezie, coraz bardziej oswajałem się z myślą, żeby spróbować. Wybrałem trasę rowerową 100km. Jeździć na rowerze umiem, dystans nie straszny, musiałem tylko zorientować się jak obsługiwać kompas 😉 W tym pomógł jak zwykle internet. Z decyzją o starcie czekałem do ostatniej chwili, bo chciałem mieć pewność, że nie będzie deszczu. W piątek telefon do organizatora czy można się jeszcze wpisać – potwierdził. No to postanowione – ruszam. Jeszcze telefony do kilku najbardziej szalonych członków teamu 😉 z pytaniem czy ktoś dołączy, ale chętnych zabrakło. Zaczęło się pakowanie. Rajd zamierzałem skończyć około północy (8 godzin w terenie) ze względu na niedzielny bieg o 11, więc za dużo rzeczy nie musiałem brać. Pierwszą niemiłą niespodzianką okazały się spodnie rowerowe, które sporo przeszły w tym sezonie i po ostatnim praniu okazały się tak podarte w pewnym newralgicznym miejscu, że nie nadawały się do użytku. Następnie okazało się, że paski do mocowania kół do bagażnika rowerowego gdzieś zniknęły – bez nich bagażnik jest bezużyteczny. Mając dość przeciwności losu poszedłem spać z myślą, że rano coś wymyślę. Rano nie wpadłem na pomysł, gdzie mogą być te paski, ale znalazłem obejście z użyciem opasek zaciskowych, które są w kartonie z narzędziami… były, wziąłem je do Radkowa na zawody rowerowe i ktoś zapomniał mi ich oddać 🙁 Całe szczęście do sklepów nie daleko. Najpierw rowerowy i zakup spodni – szybko poszło, później opaski – w budowlanym jak zwykle kolejki. Już praktycznie spakowany chciałem wziąć jeszcze ochraniacze na nogi, jakby jednak było za zimno i oczywiście kolejna niespodzianka – nie ma. Żona robiła porządki i ślad po nich zaginął. Trudno, nie ma już czasu na szukanie, jadę bez. Żona zrehabilitowała się dając mi wcześniej prezent świąteczny – okulary rowerowe (stare się rozpadły). 19.12.2015 ruszam do Lubniewic. Ale pech trwa dalej. Po wyjeździe od razu korek. Dalej za Szczecinem już mniejszy ruch i płynna jazda. Około 14 docieram na miejsce. Poszedłem się zapisać spodziewając się sporej kolejki, a tu spotkała mnie miła niespodzianka – tylko 3 osoby. Ktoś pyta co zrobić z numerem, który dostał. W odpowiedzi pada, że najlepiej przyczepić na plecak, chociaż nie ma obowiązku, żeby był na wierzchu, ale lepiej żeby był, bo ułatwi to ewentualną identyfikację zwłok. Po raz kolejny zwątpiłem w słuszność mojego udziału w tej imprezie 😉 Rejestracja sprawnie poszła, dostałem kartę do perforowania na punktach i mały numer do umieszczenia na plecaku. Poszedłem się przyszykować do startu – zjadłem, przebrałem się i ruszam do punktu odpraw. Tam widzę, że wszyscy mają duże numery na rowerach – idę ponownie do rejestracji po brakujący numer. Tam dowiedziałem się, że przez pomyłkę zostałem wpisany na 100km ale pieszo! Na szczęście udało się szybko to zmienić i nie było obawy, że się spóźnię na start. Jak się okazało wkrótce ta obawa byłaby bezpodstawna, bo start przesunał się o ponad 2 godziny! Znowu pech. Z 8 godzin zostaje mi niecałe 6 na szukanie punktów 🙁 Jak się później okazało zamieszanie z rejestracją wpłynęło na problemy z działaniem relacji „na żywo” – nie było mnie tam 🙁 W końcu info, że zaraz startujemy. Każdy dostał listę z opisem lokalizacji punktów oraz mapę. Nie wyglądało to dobrze, większość punktów w środku lasu – brak łatwych do znalezienia obiektów w ich pobliżu. Jeden wydawał się prosty. Jazda główną drogą nr 136, na krzyżówce w lewo (droga nr 22) i po ok. 500 metrach w prawo w gruntową, a tam cały czas prosto, aż zacznie się polana – łatwizna 😉 Tak też zrobiłem. Dobrze szło, na liczniku 31 km/h, ruch nieduży, dobrze się jedzie. Zjazd w gruntową i spadek prędkości poniżej 20km/h (momentami pewnie poniżej 10km/h). Okazało się, że jest dużo więcej dróg leśnych niż zaznaczono na mapie, co nie ułatwiło poszukiwań. Udało się i dojechałem do polany, a tu mgła taka, że widać do 20 metrów. Postój i szukam kartki z opisem, żeby wiedzieć czego wypatrywać. Krótka panika – zgubiłem kartkę z opisem. Ponowne przeszukanie wszystkich zakamarków – jednak jest, zwinęła się i utkneła między fałdami kieszeni kurtki. Opis krótki „stary dąb na łące”. Niby prosta sprawa, ale w takiej mgle sprawa się komplikuje. Planuję jechać drogą do końca łąki, może dojrzę. Jeśli nie, trzeba będzie wykombinować jakiś plan przeszukania łąki (widzialność nadal 20m). Coś majaczy. Odbijam w lewo zarysowują się konary. Tak to musi być tutaj. Podchodzę z drugiej strony – jest! Szybko poszło 19:20 pierwszy punkt (nr 2). Może pech się wreszcie skończył i pójdzie lepiej? Rozwijam mapę i próbuję znaleźć kolejny „łatwy” punkt. Gdziekolwiek. Dystans nie gra roli, byle był koło czegoś charakterystycznego. Wybieram nr 8. Jest koło jeziora – jezioro znajdę, a później jakoś pójdzie. Planuję cofnąć się ok. 700-800m gdzie drogę przecinała inna całkiem niezła i tutaj w lewo do Rudnicy. Po drodze mijam trójkę rowerzystów zmierzających do dębu (nieźle, byłem przed nimi 😉 ). W Rudnicy odbijam w lewo na asfaltową drogę. Teraz chyba w prawo, mapa była zgięta w tym miejscu i się wytarła 😉 Po kilkunastu metrach sprawdzam kompas – błąd, nie ten kierunek wracam i szukam kolejnej drogi. Jest. Wygląda ok. Teraz tylko przeciąć drogę nr 22. Niby prosta sprawa cały czas prosto. Po pewnym czasie kontrolnie wyciągam kompas, kierunek się nie zgadza! Chociaż jechałem cały czas prosto. Rzucam rower i odchodzę z kompasem na bok. Teraz północ jest w innym miejscu. Ważna informacja: rower, zakłuca pracę kompasu, ale czemu dopiero teraz to zauważyłem? Trudno, jakoś to będzie. I tak muszę przeciąć drogę nr 22. Pytanie tylko w którym jej miejscu wyjadę? Wyjechałem, chociaż nie wiem gdzie. Jadę na północny wschód. Z mapy wynika, że muszę trafić do zakrętu w lewo, który jest na niewielkiej górce. Jak tam dotrę będę wiedział gdzie jestem i można szukać dalej. Jest, teraz w prawo, ale oczywiście zamiast jednej spodziewanej (wg mapy) drogi w okolicy są dwie. Wybieram tę drugą, bardziej pasuje do tej z mapy. Z tego miejsca można dojechać do jeziora na wiele sposobów. Wybieram lepszą drogę (oczywiście wg mapy). Po kilometrze ma być w lewo – jest. Dalej kilka km prosto. Tyle teoria, po około 500m trafiam na tablicę „Ostoja zwierząt. Zakaz wstępu”. Wypada uszanować spokój zwierzaków – zmieniam plany, odbijam w lewo. Droga gorszej jakości. Zaczyna się kluczenie. Droga zmienia kierunek, wielokrotnie się rozwidla. Jadę wg kierunku „na czuja”, już przestałem się orientować gdzie jestem. Spodziewam się natknąć na tory kolejowe, co będzie sygnałem, że już blisko do jeziora. Po kilku kilometrach trafiam do zabudowań – czyli coś nie wyszło, nie było torów. Ktoś stoi przed domem, pytam o nazwę miejscowości. Orzelec. Nie jest źle, tego się spodziewałem. Zmiana kierunku, trochę na czuja, bo wyjechałem za mapę 😉 Dojeżdzam do głównej drogi. Gdzie ja k… jestem? Mapa już tego nie obejmuje. Jeszcze raz korekta kierunku. Po lewej robi się stromo. Świecę w tym kierunku i jakieś 30 metrów ode mnie widzę wodę. Jest! Teraz to już z górki 😉 Jezioro nie jest wielkie. Poświecę rozpoznam kształ i zorientuję się gdzie jestem. Po szerokości wygląda na początek. To jadę jeszcze jakieś 500 metrów. Jest zatoczka. Super za nią ma być cypel. Jadę dalej, robi się coraz bardziej mokro. Na jednym korzeniu tylna opona mi odjeżdza na tyle, że nie udaje mi się opanować roweru. Lewa noga wypięta, prawa nie zdążyła. Upadek. Niby ok, jestem cały, ale po chwili widzę, że prawa manetka od hamulca jest wygięta. Hamulec nie zablokowany, ale używać się go nie da. Przedzieram się przez moczary – udało się, teren się poprawia. Szukam jakiegoś konaru do „naprawy” manetki. Konar nie pomaga. Kamieni w okolicy brak. Trudno – odpuszczam doraźną naprawę. Szukam cypla. Powinien już być. Masa drzew zasłania wodę i nie mogę określić kształtu linii brzegowej. Czy to tu? Opis mówi „Cypel, drzewo ok. 50 od brzegu na południe, na górze”. Idę na głąb lasu szukać drzewa. Punktu nie widać. To chyba nie tu. Szukam dalej cypla. Po drugiej stronie zaczynają migać światła. Słyszę „czy coś mamy?” (taż miałem kilka świateł i byłem widziany jak kilka osób 😉 ). Po krótkiej rozmowie i pomocy Konrada przy manetce (dzięki za użyczenie kombinerek 🙂 ) ruszyliśmy dalej na poszukiwania. Drzewa się trochę przerzedziły i znaleźliśmy cypel. Teraz znalezienie punktu nie zajęło długo. Ale była już 22:03. Zaproponowałem przerwę. Zjedliśy, napiliśmy się, pogadaliśmy chwilę i wspólnie ruszyliśmy w kierunku drogi nr 24. Dowiedziłem się, że tory których się spodziewałem to linia energetyczna – to sporo wyjaśniło 😉 . Kolega był wyposażony w mapnik rowerowy (zresztą jak chyba wszyscy oprócz mnie 😉 ), więc łatwiej było mu nawigować (ja za każdym razem wyciągałem i chowałem mapę do torby). Jazda do drogi nie była prosta, ze względu na małą dokładność i aktualność mapy. Jakość drogi też nie ułatwiała poruszania się (albo podmokła, albo piach). Jechaliśmy na kierunek. Po dotarciu do drogi nr 24 okazało się, że jest już 23. Postanowiłem kończyć. Zostało mi trochę niewykorzystanych akumulatorków, więc poratowałem kolegę i ruszyłem do bazy, a on do kolejnego punktu (nr 12). Jadąc najkrótszą drogą miałem punkt nr 10 po drodze, ale stwierdziłem, że jest za mało czasu na błądzenie i wybrałem prawie dwa razy dłuższą trasę głównymi asfaltowymi drogami, rezygnując z poszukiwania kolejnych punktów. W bazie byłem 6 minut po północy. Tam czekał na mnie ciepły posiłek i niesamowicie smaczny kompot (okazało się, że własnej roboty). Teraz tylko się ogarnąć zapakować w samochód i do Szczecina. O 3 przymierzałem się już do spania, zadowolony, że pomimo wielokrotnego pecha od samego początku wszystko dobrze się skończyło i jeszcze znalazłem 2 punkty 😉 Impreza zaliczona, ustalone gdzie mam słabe punkty, więc może kiedyś jak podszkolę się nieco to wezmę udział ponownie. A po sprawdzeniu wyników bardzo się zaskoczyłem. Byłem na 100% pewien, że będę ostatni, a nie byłem 😉
Krzysiek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *