34. Szczeciński Półmaraton Gryfa

20130825051
Pora na spóźnioną mocno relację z 34 Szczecińskiego Półmaratonu Gryfa, w którym 25 sierpnia wzięli udział członkowie Iron Insane: Basia, Jaruś, Krzysiek, Marek (Tatanka), Marcin (Gęsty) oraz Renata. Pozostali z różnych względów nie kwapili się do startu… Może następnym razem? Tym razem relacja będzie miała nieco inny charakter, bowiem będzie sporządzona z punktu widzenia kibica (uczestnicy coś ociągają się z podzieleniem się swoimi wrażeniami).
Właściwa impreza poprzedzona była biegami dzieci na dystansie 400m. I tu również nie zabrakło naszych przedstawicieli w osobach Nadii i Antka. Nasze siedmiolatki wystartowały w kategorii dzieci starszych (7-9 lat) i zupełnie dobrze się spisały. Za swój wysiłek zostały nagrodzone medalami, dyplomami i maskotkami. Mamy nadzieję, że uda nam się zaszczepić w nich miłość do sportu uprawianego czynnie, nie tylko za pośrednictwem telewizora. Po biegach dzieci punktualnie o 12 wystartowali zawodnicy do biegu głównego.
Nasza ekipa w całości debiutowała na takim dystansie, więc nastroje były różne, z pewnością dalekie od różowych. Niektórzy cierpieli na bezsenność, inni wykazywali szczególne zamiłowanie do przebywania w WC, a jeszcze inni życzyli sobie na mecie tabliczki z napisem RIP. Ogólnie wszyscy marzyli, żeby ukończyć bieg. Marek całą drogę w środkach komunikacji miejskiej zaklinał chmury, aby raczyły się pojawić choć na czas biegu. Jaruś odwrotnie, życzył sobie słoneczka, bo wtedy jego szanse znacząco rosną. O co modlili się Renata i Krzysiek nie wiemy, bo jechali samochodem.
Na starcie stanęło blisko 1300 uczestników… Nie macie pojęcia jakie wrażenie robi taka ilość rywali…
Tak więc straciliśmy ich z oczu i zastanawialiśmy się gdzie ustawić się z wodą dla Marka i aparatem fotograficznym Krzyśka, tobołków całej ekipy nie licząc. Aparat wręczyłam Michałowi, bo w swój refleks (całkiem słusznie zresztą) nie wierzyłam. Wodą zajęła się Danusia, jak przystało na dobrą żonę. Nadia nudziła się śmiertelnie, a ja usiłowałam nie pogubić tobołków. Ustawiliśmy się w końcu przed wejściem na stadion i tu niespodzianka… Ledwo się rozlokowaliśmy i Danusia z Michałem zdążyli spożyć szaszłyki, jak przed stadionem pojawili się Kenijczycy! Patrzyliśmy na nich z podziwem i gorąco oklaskiwaliśmy. W końcu wszyscy biegamy, więc potrafimy docenić wysiłek. Niedługo po nich pierwszą pętlę zaliczyli inni zawodnicy. Zanim jeszcze pojawili się nasi, Michał został telefonicznie zawezwany przez Sandrę. Tu należy wyjaśnić, że Sandra w ostatniej chwili postanowiła wziąć udział w biegu, jednak zabrakło już numerów startowych. Wobec takiego stanu rzeczy postanowiła pobiec nieoficjalnie, żeby sprawdzić swoje możliwości. No i właśnie okazało się, że możliwości zdechły, bo słońce nie chciało zajść, a Sandra biegała głównie wieczorem i pogoda ją zmogła. Na szczęście pozostałych nie zmogła i w komplecie pojawili się na stadionie kończąc pierwszą pętlę biegu. I tu ciekawostka, że kiedy oni wbiegali na stadion, to Kenijczycy właśnie finiszowali!
Kiedy Michał doprowadził do nas Sandrę postanowiliśmy przenieść się już na stadion i tu oczekiwać finiszu naszych zawodników. Dalej nie wiem co inni, bo zajęliśmy strategiczne pozycje w różnych miejscach. Ja z masą tobołków zostałam przy zewnętrznej bandzie, skąd gorąco oklaskiwałam kolejnych wpadających na stadion zawodników. Niektórzy pojawiali się na mecie świeżutcy, jakby byli na spacerku, inni, z wyraźnymi oznakami zmęczenia. Byli też tacy, którzy na mecie padali z wyczerpania i przyznam, że na ten widok struchlałam, bo przecież nasi debiutowali, niektórzy wcześniej nie pokonali takiego dystansu, a pozostali z raz, najwyżej dwa… Skóra cierpnie na myśl, w jakim stanie dotrą, jeśli dotrą… No i dotarli! W komplecie i w zupełnie przyzwoitym stanie! Jaruś i Gęsty oczywiście natychmiast polecieli na papierosa i nawet nie czekali, aż Basia pojawi się na mecie… Potem naturalnie wszyscy się nawzajem szukali, normalka. I tu czas wspomnieć, że organizatorzy nie ze wszystkim się spisali, bo gdy nasi wreszcie zdecydowali się pobrać należny im posiłek regeneracyjny okazało się, że zabrakło! Nie było ani chleba ani zupy! Fatalnie, bo przecież za nimi były jeszcze setki zawodników, którzy po wyczerpującym biegu nie mieli możliwości zregenerować choć w części swoich sił. Na minus należy też zaliczyć kiepską obsługę medyczną zawodów. Prowadzący bardzo długo musiał wzywać lekarza zawodów. W końcu tracącym przytomność zawodnikiem zajął się inny zawodnik – lekarz. Wiele czasu upłynęło zanim podjechała karetka i zajęła się chorym.
Po ceremonii dekoracji odbyło się losowanie nagród i Jaruś wygrał voucher na Maraton Puszczy Goleniowskiej. Maratony jeszcze przed nami, ale ponieważ imprezą towarzyszącą jest Półmaraton, więc z pewnością na starcie nie zabraknie zawodników Iron Insane.
I tyle ode mnie
Ewa
PS. Jeśli bohaterowie tej relacji uznają za stosowne dodać coś od siebie, to zapraszam :-)))))
Jeszcze raz GRATULACJE!!!

Fotorelacja z biegu w galerii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *