VIII Maraton MTB dookoła jeziora Miedwie

20130810001
Zdjęcie: Weronika Sęk

Nadszedł czas na relację z tego co się wydarzyło na moi pierwszym wyścigu rowerowym.
Stresik pojawił się w piątek po południu co zaowocowało grzebaniem przy rowerze. Tak kręciłem śrubkami, że przerzutki odmówiły posłuszeństwa. Koło 22 zrezygnowany stwierdziłem, że nigdzie nie jadę. I wtedy usłyszałem głos Jarka. Kto go zna wie o czym mówię 😉 . Dostałem olśnienia więc szybko Dr. Google i po 30 minutach przerzutki działały jak nigdy.
Sobota 10 sierpień pobudka koło 6. Stres jest, więc nie wyrobiłem się na pierwszy planowany pociąg. Pojechałem koło 8. Wysiadka w Miedwiecku i z resztą cyklistów z pociągu dojazd na zapisy do amfiteatru. No i się zaczęło: tłum rowerzystów, 30 minut stania w kolejce i nerwy, ale zdążyłem do 9 się zapisać. Pogoda piękna słoneczko i delikatny wiaterek. Niestety ilość chętnych spowodowała przesunięcie startu z godziny 9:30 na 10:50. Dwie godziny siedziałem, leżałem, chodziłem i myślałem nad radami Jarka i Baśki co do wyścigu i taktyki. Rzeczy przechowałem w punkcie Mariana Turowskiego za co wielkie DZIĘKI.
Godzina 11 i wyruszam na trasę jako ostatni w M3 pełen obaw ale i naładowany pozytywną atmosferą i adrenaliną. Pierwsze kilometry to zapoznanie się z węższymi oponami pożyczonymi od Jarka nawiasem mówiąc sprawdziły się. Chodź byłem pełen obaw bo już na początku widziałem wielu stojących na poboczu i wymieniających przebite dętki. No ale co tam, złapałem swoje tempo i przestałem o tym myśleć. Asfalt i powolne przesuwanie się do przodu zawodnik po zawodniku. Taktyka z Transgranicznego 🙂 . Niestety cały plan popsuła ilość wypitych płynów przed startem co zemściło się na 16 kilometrze – przymusowy postój, a potem nadrabianie tego co straciłem :-(.
Po asfalcie pojawił się mój „ulubiony” bruk a potem „cudowna” płyta JUMBO. Pierwszą kałużę zaliczyłem samym środkiem nie wiem co tam było ale smród tego czegoś przypominał szambo. Piaskowa górka pokonana na nóżkach z rowerem u boku i to jedyny raz kiedy zszedłem z roweru w trakcie wyścigu. Jechało się fajnie. Starałem się trzymać równe tempo. Zmęczenia jako takiego nie było, choć bruk i jumbo zrobiły swoje z plecami. Zbawieniem był już asfalt i punkty z wodą na trasie. Bufet świetny choć widziałem go tylko przejazdem. Ta sterta bananów wyglądała apetycznie. Przed wjazdem do lasu starałem się trzymać zawodnika przede mną – trochę mnie podciągnął. Niestety przed ostatnią kałużą zahamował aby przejechać bokiem. Ja również przyhamowałem i według rad Jarka przejechałem środkiem tego oczka wodnego niestety gdzieś w tym całym małym zamieszaniu prawa łydka odmówiła posłuszeństwa. Ale szczęśliwy i pełen zapału tuż przed metą postanowiłem jeszcze powalczyć o lepszy czas. Medal na mecie, brawa, znajome twarze i myśl „dałem radę wygrałem sam ze sobą” BEZCENNE!!!
No i tyle by było z samego wyścigu. Potem była przymusowa kąpiel w Miedwiu i zbite 4 litery tak to jest jak się nie patrzy pod nogi. Obiadek smaczny i postawił człowieka na nogi.
Niestety, ale wszystko się opóźniło o dobre 3 godziny. Wielu uczestników odpuściło sobie czekanie na losowanie nagród wśród zawodników. Wieczorem pojawiły się chmury i spadł deszcz. Nagrody były przednie, sponsorzy stanęli na wysokości zadania.
Zaczęła przerażać mnie myśl powrotu do domu na rowerze w deszczu i po ciemku. Szczęśliwie kuzynka z mężem odszukali mnie i po kolacji Czeron odwiózł mnie do domu. DZIĘKI WAM SERDECZNE.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku IRON INSANE weźmie udział w IX MTB DOOKOŁA MIEDWIA w pełnym składzie.
P.S. Ekipa Baśka, Jarek, Krzysiek wjechali na Śnieżkę GRATULACJE !!!

Miejsce 562; w kategori M3 – 190; czas: 2:13:00

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *