III bieg GP Szczecin Run Expert na zawsze już zostanie w mojej pamięci. Dość sceptycznie podchodziłam do tego startu, ponieważ nigdy dotąd (czyli w ciągu roku) nie startowaliśmy tydzień po tygodniu. Ostatecznie jednak swój udział zgłosiło pięcioro z nas: Basia, Sandra, Jaruś, Gęsty, no i ja. Rano przed startem okazało się, że po andrzejkowych harcach Gęsty nie weźmie udziału, więc ostatecznie na godzinę przed startem zameldowaliśmy się na miejscu w czwórkę. Załatwiliśmy wszystkie formalności, przywdzialiśmy kupione specjalnie na tę okazję mikołajowe czapeczki i można było zacząć rozgrzewkę. Wyruszyłam jako pierwsza pamiętając, że potrzebuję nieco więcej czasu, aby osiągnąć pożądaną wartość tętna. Pamiętałam nawet o tym, żeby włączyć zegarek, aby w domu spokojnie wszystko sobie przeanalizować. Wbrew obawom nie biegło mi się nawet źle, tętno ładnie rosło, więc sobie pobiegłam dalej niż zwykle i po 10 minutach zawróciłam. W pewnym momencie spotkałam Basię, która dość szybko mnie wyprzedziła (wiadomo, ciągle jeszcze młodość!). Ludzi biegających w lewo, prawo i z powrotem było sporo i zauważyłam dziewczynę, która z asfaltowej drogi odbiła nieco w prawo. Pomyślałam sobie, że to dobry pomysł – trzeba oszczędzać nie najmłodsze już stawy – i pobiegłam za nią. Po 10 minutach zdziwiłam się, że zamiast startu widzę tabliczkę wyznaczającą 4km i przyśpieszyłam myśląc, że został mi jeszcze kilometr. Droga była ładnie oznaczona taśmami, ale po kolejnych 8 minutach znów zobaczyłam znajomą już tabliczkę. Zgłupiałam zupełnie, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się wreszcie, że zabłądziłam i że w żaden sposób nie dotrę już na linię startu we właściwym czasie. Faktycznie, po chwili usłyszałam wystrzał startera i zaczęłam gorączkowo szukać drogi powrotnej, aby zameldować się na miejscu, zanim skończy się bieg. Zatrzymałam się wreszcie, żeby zdjąć chip i nr startowy i z pomocą spacerowiczów dotarłam na miejsce tuż przed pierwszym zawodnikiem kończącym bieg. Tu muszę dodać, że w pewnym momencie widziałam nawet biegnących zawodników i ogarnęła mnie pokusa, aby do nich dołączyć, ale po pierwsze to nie w moim stylu, a po drugie nie miałabym już sił, żeby próbować się ścigać. Bezcenne za to były miny organizatorów, kiedy oddawałam chip i numer zanim pojawił się pierwszy zawodnik. Gdy wyjaśniłam im co mi się przytrafiło, osłupiały chłopak, który oznaczał trasę wyjąkał: Ale nie ma takiej opcji, żeby tu zabłądzić! Ja panią nawet widziałem! Potwierdziłam, że ja go też widziałam i wyjaśniłam, że owszem, taka opcja jest, jeśli się jest mną. Reasumując, kicha i obciach… po drodze zgubiłam mikołajową czapeczkę… Pozostali na szczęście nie zabłądzili i dotarli na metę w kolejności: Jaruś – 36 w swojej kategorii z czasem 00:24:31, Sandra – 10 z czasem 00:25:34 i Basia – 7 z czasem 00:28:20. I to by było na tyle.
Ewa