II bieg „z Biegiem Natury”

20131208001
Zdjęcie Piotr Krawczuk

II bieg z cyklu Z biegiem natury już za nami. 8.12.2013 stanęliśmy na starcie przy Jeziorze Szmaragdowym w siódemkę, bo po dłuższej przerwie pojawili się Paizertowie – Renata i Krzysiek. Ciągle jeszcze brakuje Marty, Marka i Danusi, którym albo stan zdrowia albo obowiązki zawodowe nie pozwalają chwilowo na starty. Przy okazji pozwolę sobie zauważyć, że tym razem udało mi się nie zgubić (rozgrzewkę biegałam po prostej i ani na milimetr nie zboczyłam z trasy). Myślę, że należą mi się pochwały za wyjątkową subordynację Puszczyki spisały się doskonale przygotowując trasę po wizycie Ksawerego. Szkoda tylko, że przy okazji nie posypali piaskiem oblodzonych ścieżek… Bo pokonać tę trasę najeżoną wściekłymi górkami z długimi, miejscami ostrymi podbiegami i takimiż zbiegami wcale nie było łatwo. Mimo to w komplecie zameldowaliśmy się na mecie nie bacząc na to, że nie wszyscy są akurat w dyspozycji (Basia i Jarek z infekcją i podwyższoną temperaturą). A oto oficjalne wyniki: Gęsty – 24:50 (50 w Open i 22 w kat. wiekowej; Sandra – 27:05 (88/5); Jaruś – 27:55 (100/45); Krzysiek – 29:30 (114/39); Renata – 30:20 (122/8); Basia – 33:14 (145/12); Ewa – 34:51 (152/3). Całemu zespołowi należą się duże brawa, że podołał trudom niezwykle wymagającej trasy, a Basi szczególnie gratulujemy, że udało jej się dotrwać i pozostałe objawy infekcji ujawnić dopiero w domu… Żegnamy się ze Szmaragdowym aż do stycznia. Może pogoda będzie łaskawsza, bo nie sądzę, że górki się spłaszczą, niestety… (Ewa)

3 etap GP Szczecina 2013/2014

20131201001
Zdjęcie: Foto Jackowski

III bieg GP Szczecin Run Expert na zawsze już zostanie w mojej pamięci. Dość sceptycznie podchodziłam do tego startu, ponieważ nigdy dotąd (czyli w ciągu roku) nie startowaliśmy tydzień po tygodniu. Ostatecznie jednak swój udział zgłosiło pięcioro z nas: Basia, Sandra, Jaruś, Gęsty, no i ja. Rano przed startem okazało się, że po andrzejkowych harcach Gęsty nie weźmie udziału, więc ostatecznie na godzinę przed startem zameldowaliśmy się na miejscu w czwórkę. Załatwiliśmy wszystkie formalności, przywdzialiśmy kupione specjalnie na tę okazję mikołajowe czapeczki i można było zacząć rozgrzewkę. Wyruszyłam jako pierwsza pamiętając, że potrzebuję nieco więcej czasu, aby osiągnąć pożądaną wartość tętna. Pamiętałam nawet o tym, żeby włączyć zegarek, aby w domu spokojnie wszystko sobie przeanalizować. Wbrew obawom nie biegło mi się nawet źle, tętno ładnie rosło, więc sobie pobiegłam dalej niż zwykle i po 10 minutach zawróciłam. W pewnym momencie spotkałam Basię, która dość szybko mnie wyprzedziła (wiadomo, ciągle jeszcze młodość!). Ludzi biegających w lewo, prawo i z powrotem było sporo i zauważyłam dziewczynę, która z asfaltowej drogi odbiła nieco w prawo. Pomyślałam sobie, że to dobry pomysł – trzeba oszczędzać nie najmłodsze już stawy – i pobiegłam za nią. Po 10 minutach zdziwiłam się, że zamiast startu widzę tabliczkę wyznaczającą 4km i przyśpieszyłam myśląc, że został mi jeszcze kilometr. Droga była ładnie oznaczona taśmami, ale po kolejnych 8 minutach znów zobaczyłam znajomą już tabliczkę. Zgłupiałam zupełnie, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się wreszcie, że zabłądziłam i że w żaden sposób nie dotrę już na linię startu we właściwym czasie. Faktycznie, po chwili usłyszałam wystrzał startera i zaczęłam gorączkowo szukać drogi powrotnej, aby zameldować się na miejscu, zanim skończy się bieg. Zatrzymałam się wreszcie, żeby zdjąć chip i nr startowy i z pomocą spacerowiczów dotarłam na miejsce tuż przed pierwszym zawodnikiem kończącym bieg. Tu muszę dodać, że w pewnym momencie widziałam nawet biegnących zawodników i ogarnęła mnie pokusa, aby do nich dołączyć, ale po pierwsze to nie w moim stylu, a po drugie nie miałabym już sił, żeby próbować się ścigać. Bezcenne za to były miny organizatorów, kiedy oddawałam chip i numer zanim pojawił się pierwszy zawodnik. Gdy wyjaśniłam im co mi się przytrafiło, osłupiały chłopak, który oznaczał trasę wyjąkał: Ale nie ma takiej opcji, żeby tu zabłądzić! Ja panią nawet widziałem! Potwierdziłam, że ja go też widziałam i wyjaśniłam, że owszem, taka opcja jest, jeśli się jest mną. Reasumując, kicha i obciach… po drodze zgubiłam mikołajową czapeczkę… Pozostali na szczęście nie zabłądzili i dotarli na metę w kolejności: Jaruś – 36 w swojej kategorii z czasem 00:24:31, Sandra – 10 z czasem 00:25:34 i Basia – 7 z czasem 00:28:20. I to by było na tyle.
Ewa