Maraton Puszczy Goleniowskiej Kliniska Wielkie

20130928001
zdjęcie: Jarek Dulny

I tak I Maraton Puszczy Goleniowskiej mamy już za sobą. Powoli opadają pierwsze emocje i można spróbować pokusić się o kilka słów podsumowania. Dla naszej drużyny był to niesłychanie ważny start, ponieważ pierwszy raz członek Iron Insane miał się zmierzyć z magicznym dystansem 42 km, a kolejne dwie osoby miały za zadanie zaliczyć swój pierwszy półmaraton. Nie wszyscy mogli wziąć udział w tym biegu, ponieważ limit uczestników był niewielki – tylko 150 osób – i kiedy dowiedzieliśmy się o biegu, był już właściwie wyczerpany. Udało się nam tam dostać tylko dlatego, że Jarek po Półmaratonie Gryfa wygrał voucher na ten właśnie bieg. Początkowo wcale nie zamierzał brać w nim udziału i zamierzał go komuś odstąpić, jednak „złośliwe” uśmieszki i komentarze reszty ekipy sprawiły, że zmienił zdanie. Kiedy tylko zdecydował się na start, Basia skontaktowała się z organizatorami i wyżebrała miejsce dla siebie, a równocześnie to samo zrobili Krzysiek i Renata. Dla mnie i Sandry miejsca już nie było, ale wpisano nas na listę rezerwową. Później, ale niestety zbyt późno zapisał się Marcin. Początkowo o biciu jakichkolwiek rekordów życiowych nie było mowy, ale kiedy zaczęto poddawać w wątpliwość Jarka możliwości, natychmiast obudził się w nim Sorokowy duch buntu i przekory, że o zawziętości już nie wspomnę. Dzień przed biegiem okazało się, że nie mamy jak dojechać do Klinisk, bo przed 8 rano nie ma żadnego pociągu, a musieliśmy się stawić w biurze zawodów po odbiór pakietów startowych do 8.30. Ratunkiem okazał się Krzysiek ze swoim samochodem, który postanowił się poświęcić i obrócić 2 razy. Niestety okazało się, że takie rozwiązanie nie przypadło do gustu samochodowi, który drugi kurs robił z prędkością 50 km/h, a na odcinkach z ograniczeniem prędkości rozpędzał się złośliwie prawie do 60 km/h. Modląc się i podlizując obrzydliwie kapryśnemu pojazdowi doczłapaliśmy się w końcu do Klinisk. Dzięki złośliwości pojazdu nie mieliśmy zupełnie czasu na denerwowanie się biegiem, czy też przygotowanie jakiejś taktyki. Wiadomo było tylko, że jak na każdej nowej trasie, będziemy startować bezpiecznie z końca stawki. Marcin, który jak wspomniałam nie dostał się na listę startową, postanowił towarzyszyć nam, a właściwie Jarkowi na rowerze. Serdecznie przywitani przez organizatorów, których poznaliśmy kilka tygodni wcześniej na zorganizowanym przez nich treningu, wysłuchaliśmy odśpiewanego pięknie przez dzieci hymnu biegu i na dany znak ruszyliśmy do biegu. No i właściwie od tej chwili każdy z uczestników biegu powinien zdać relację ze swoich przeżyć osobno. Ja mogę powiedzieć tylko od siebie, że stając na starcie nie byłam pewna na jakim dystansie pobiegnę. Uznałam, że decyzję podejmę na trasie, kiedy już poznam własne możliwości, bo wprawdzie na treningach zbliżyłam się do dystansu półmaratonu, ale jednak go nie pokonałam. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, bo organizacja biegu był wspaniała, a trasa przygotowana wyśmienicie i wyposażona we wszystko o czym biegacz może tylko zamarzyć. Na każdym kroku było widać troskę i dbałość o każdy szczegół ze strony Anety i Darka, którzy sami będąc maratończykami doskonale wiedzą, czego zazwyczaj zawodnikom na trasie i poza nią brakuje. Tak więc na tak przygotowanej trasie i w bajkowej wręcz scenerii grzechem byłoby nie pobiec półmaratonu! No bo jeśli nie tu i teraz, to niby kiedy i gdzie? W swoim więc imieniu mogę tylko powiedzieć, że biegło mi się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Wpływ na to miało także moje nastawienie: wiedziałam, że biegnę tylko po to aby ukończyć bieg, nic ponadto nie muszę. Nie muszę walczyć z rywalami na trasie, nie muszę walczyć z czasem. Nic, pełny luz, tylko dobiec. Naturalnie ten luz też miał swoje konsekwencje, bo na idealnie oznakowanej trasie udało mi się skręcić o dobre 500 m za wcześnie. Na szczęście biegnący za mną zawodnik zachował się sportowo i krzyknął, że zakręt jest dalej, więc zawróciłam na trasę. Jak widać pełnia szczęścia ogłupia mnie ze szczętem… A po biegu były gratulacje i serdeczne uściski ze strony organizatorów, pyszna grochówa, gorąca herbata, kiełbaski, które można było sobie upiec nad ogniskiem, a do tego zupa borowikowa przygotowywana na miejscu podczas pokazu z uzbieranych w czasie towarzyszącego biegowi grzybobrania. Wszystko to było okraszone występami bardzo przejętych dzieci. Reasumując: wyjątkowa impreza w wyjątkowym miejscu, przygotowana przez wyjątkowych ludzi dla bez wątpienia nie mniej wyjątkowych zawodników i zawodniczek. Cudnie było, do zobaczenia za rok! (mam nadzieję, że znów jak tym razem spotkam na trasie stado saren…)
Ewa